Music
Press
Muniek Staszczyk w latach 80. spiewal o tym, jak schodzi do garazu, a Popsysze, zespól o niewyjsciowej nazwie, daje wlasnie znac, ze z garazu wychodzi i zaraz moze byc najfajniejsza mloda gitarowa rzecza. Ma refreny, melodie, dobry wokal, a muzycy znaja sie dobrze, m.in. z zespolu Towary Zastepcze.
Najmocniej wypada poczatek, bo plyta jest dluga i ma momenty, gdy temperatura spada. Zaspiewano to, niestety, w wiekszosci po angielsku, ale utwór polski „Rewolwer” z nieustannymi przesunieciami akcentów swiadczy o tym, ze inaczej sie nie dalo.
Wiadomo, jak brzmi rockowe trio gitarowe. Nirvana (przypominaja ja zwlaszcza rozhustane, pelne werwy bebny à la Dave Grohl) ze znakomitym wynikiem podpatrywala trzyosobowe przesterowane zespoly z lat 60. i 70. — Budgie, Cream, te same, których sladem poszli Fisz i Emade na plycie Kim Nowak. Przy czym, co za niespodzianka, Jarek Marciszewski spiewa lepiej od Fisza. Innym wzorem dla zespolu Cobaina byli niewiele starsi od niego Pixies, których tzw. echa slychac w „Changing Apartments”, wyjawszy anemiczne chórki. Nie tylko czas trwania tej piosenki kojarzy sie chocby z „Allison”. W ostatnich latach w takie surowe, ale melodyjne gitary uderzali The White Stripes czy Black Keys.
Wracajac do Popsyszowego debiutu, „No Time To Think” jest doskonale. Ta zwrotka — jakby Bartek Weber z Baaba przegrali po swojemu muzyke z „Nieustraszonych pogromców wampirów” sporo lat wczesniej, na instrumentach i efektach produkcji krajowej. Watki latynoskie, bardzo dobre bebny, naturalny luz i pearljamowski refren. A solówka znów jak u Hendrixa, bzyczaca, lekka, zadziorna. „There’s no time to think if it’s good or bad”. Umyslne przebrudzenia tych nagran to swietny pomysl, dodaje im zycia.
A zaraz po tym jeszcze bardziej przebojowe „Maybe”, moze najmocniejszy punkt albumu. Suche bebny z brzeczacym basem w zwrotce, wokal wyciszony, ale wartki, zeby zdazyc, sam zarys sytuacji, nie wolno dac sluchaczowi zbyt wiele. Przed drugim refrenem zawieszka: „Maybe it’s not like that? Maybe it’s not like that? Like that?” A za chwile halas prostego jak cep refrenu, od którego nie moge sie uwolnic od tygodni, który zmusza mnie do napisania calego tego tekstu: „Nothing’s really changing”. Tak to jest po stronie rock and rolla. Szkola i dom, ona i jej pokój. Ariel Pink wydaje siedemdziesiata czwarta plyte, ale tak naprawde „nothing’s really changing” - muzyka od lat istnieje z powodów wyliczonych przez Patyczaka: „czasem zycie traci sens, czasem swiat chujowy jest”. I to „Maybe” jest jak prezent urodzinowy, znasz, ale dlatego sie podoba. Próbuje sobie przypomniec nazwy niemieckich, francuskich i czeskich zespolów, szczerych, punkowych, prawie kalifornijskich. Cudo.
W srodkowej czesci albumu jest mniej ciekawie. Czesciowo, mam wrazenie, zaimprowizowany utwór „She’s A Pumpkin” odwoluje sie gdzieniegdzie do Apteki. Klopot w tym, ze jest rozwleczony ponad miare. W ogóle te wolniejsze piosenki, starajace sie stworzyc nastrój, sa malo wciagajace. „Love In The Kitchen” przypomina mniej udane dzialania Trupy Trupa, trójmiejskiego zespolu podobnie jak Popsysze sprawnego w pisaniu piosenek, natomiast przesadnie wierzacego w swoje talenty do improwizacji i manipulowania klimatem. Sprawdza sie za to koncowe, pustynne, stonerowe „Ali Song”. Energia wraca z „Break It”, gdzie bas gryzie niczym u niezapomnianych Jesus Lizard, a kolejnym z wielkich oczarowan na tej plycie jest „Drive Until You Stop”. Piosenka glosna, nerwowa, ale pozbawiona (na szczescie!) tak naturalnego w tej muzyce punktu gitarowego apogeum. Pod urokiem „Drive Until You Stop” byl tez chyba producent Karol Schwarz, szef wytwórni Nasiono, którego glos znajdujemy w refrenie. W przypadku tego utworu rozgrywka toczy sie „odwrotnie niz zwykle”: mocniejsza jest poszarpana zwrotka. Swietny riff gitary i basu w refrenie niknie, rozplywa sie. Pierwszoplanowa jest tu rola perkusji, a zwlaszcza bedacej przez caly czas na pierwszym planie stopy, bebna basowego. Prawie do tanca. Na tej plycie jest masa odwaznych pomyslów wartych rozwiniecia i kilka takich, które trzeba porzucic. Jakikolwiek kierunek obierze zespól, warto sluchac uwaznie.
„Popstory” mozna kupic na stronie nasiono.net albo sciagnac w tym samym miejscu.
Tekst ukazal sie w miesieczniku „Lampa”, nr 9/2012 - Jacek Swiader
Muniek Staszczyk w latach 80. spiewal o tym, jak schodzi do garazu, a Popsysze, zespól o niewyjsciowej nazwie, daje wlasnie znac, ze z garazu wychodzi i zaraz moze byc najfajniejsza mloda gitarowa rzecza. Ma refreny, melodie, dobry wokal, a muzycy znaja sie dobrze, m.in. z zespolu Towary Zastepcze.
Najmocniej wypada poczatek, bo plyta jest dluga i ma momenty, gdy temperatura spada. Zaspiewano to, niestety, w wiekszosci po angielsku, ale utwór polski „Rewolwer” z nieustannymi przesunieciami akcentów swiadczy o tym, ze inaczej sie nie dalo.
Wiadomo, jak brzmi rockowe trio gitarowe. Nirvana (przypominaja ja zwlaszcza rozhustane, pelne werwy bebny à la Dave Grohl) ze znakomitym wynikiem podpatrywala trzyosobowe przesterowane zespoly z lat 60. i 70. — Budgie, Cream, te same, których sladem poszli Fisz i Emade na plycie Kim Nowak. Przy czym, co za niespodzianka, Jarek Marciszewski spiewa lepiej od Fisza. Innym wzorem dla zespolu Cobaina byli niewiele starsi od niego Pixies, których tzw. echa slychac w „Changing Apartments”, wyjawszy anemiczne chórki. Nie tylko czas trwania tej piosenki kojarzy sie chocby z „Allison”. W ostatnich latach w takie surowe, ale melodyjne gitary uderzali The White Stripes czy Black Keys.
Wracajac do Popsyszowego debiutu, „No Time To Think” jest doskonale. Ta zwrotka — jakby Bartek Weber z Baaba przegrali po swojemu muzyke z „Nieustraszonych pogromców wampirów” sporo lat wczesniej, na instrumentach i efektach produkcji krajowej. Watki latynoskie, bardzo dobre bebny, naturalny luz i pearljamowski refren. A solówka znów jak u Hendrixa, bzyczaca, lekka, zadziorna. „There’s no time to think if it’s good or bad”. Umyslne przebrudzenia tych nagran to swietny pomysl, dodaje im zycia.
A zaraz po tym jeszcze bardziej przebojowe „Maybe”, moze najmocniejszy punkt albumu. Suche bebny z brzeczacym basem w zwrotce, wokal wyciszony, ale wartki, zeby zdazyc, sam zarys sytuacji, nie wolno dac sluchaczowi zbyt wiele. Przed drugim refrenem zawieszka: „Maybe it’s not like that? Maybe it’s not like that? Like that?” A za chwile halas prostego jak cep refrenu, od którego nie moge sie uwolnic od tygodni, który zmusza mnie do napisania calego tego tekstu: „Nothing’s really changing”. Tak to jest po stronie rock and rolla. Szkola i dom, ona i jej pokój. Ariel Pink wydaje siedemdziesiata czwarta plyte, ale tak naprawde „nothing’s really changing” - muzyka od lat istnieje z powodów wyliczonych przez Patyczaka: „czasem zycie traci sens, czasem swiat chujowy jest”. I to „Maybe” jest jak prezent urodzinowy, znasz, ale dlatego sie podoba. Próbuje sobie przypomniec nazwy niemieckich, francuskich i czeskich zespolów, szczerych, punkowych, prawie kalifornijskich. Cudo.
W srodkowej czesci albumu jest mniej ciekawie. Czesciowo, mam wrazenie, zaimprowizowany utwór „She’s A Pumpkin” odwoluje sie gdzieniegdzie do Apteki. Klopot w tym, ze jest rozwleczony ponad miare. W ogóle te wolniejsze piosenki, starajace sie stworzyc nastrój, sa malo wciagajace. „Love In The Kitchen” przypomina mniej udane dzialania Trupy Trupa, trójmiejskiego zespolu podobnie jak Popsysze sprawnego w pisaniu piosenek, natomiast przesadnie wierzacego w swoje talenty do improwizacji i manipulowania klimatem. Sprawdza sie za to koncowe, pustynne, stonerowe „Ali Song”. Energia wraca z „Break It”, gdzie bas gryzie niczym u niezapomnianych Jesus Lizard, a kolejnym z wielkich oczarowan na tej plycie jest „Drive Until You Stop”. Piosenka glosna, nerwowa, ale pozbawiona (na szczescie!) tak naturalnego w tej muzyce punktu gitarowego apogeum. Pod urokiem „Drive Until You Stop” byl tez chyba producent Karol Schwarz, szef wytwórni Nasiono, którego glos znajdujemy w refrenie. W przypadku tego utworu rozgrywka toczy sie „odwrotnie niz zwykle”: mocniejsza jest poszarpana zwrotka. Swietny riff gitary i basu w refrenie niknie, rozplywa sie. Pierwszoplanowa jest tu rola perkusji, a zwlaszcza bedacej przez caly czas na pierwszym planie stopy, bebna basowego. Prawie do tanca. Na tej plycie jest masa odwaznych pomyslów wartych rozwiniecia i kilka takich, które trzeba porzucic. Jakikolwiek kierunek obierze zespól, warto sluchac uwaznie.
„Popstory” mozna kupic na stronie nasiono.net albo sciagnac w tym samym miejscu.
Tekst ukazal sie w miesieczniku „Lampa”, nr 9/2012 - Jacek Swiader
Discography
"Popstory" - Nasiono Records 2012
Photos
Bio
The duo Popsysze was formed in 2007. It consisted of guitarist and vocalist Jaroslaw Marciszewski and drummer Jakub Swiatek. In the late 2008 the duo was joined by bassist Slawomir Draczynski. From the beginings Popsysze whose connected with alternative lebel Nasiono Records. In 2012 band released first album called "Popstory".
Links